Panie Leonie,
Dziękuję za uznanie dobrych intencji i szczery (mam nadzieję?) list. Jestem również wdzięczny, za życzenia abym był wybrany do Rady Dyrektorów. Ja także na Pana głosowałem, łącznie z moimi wszystkimi znajomymi, których do tego gorąco namawiałem. W moim przypadku jednak nie z sarkazmu, a z wiary w to, że Pan będzie chciał doprowadzić do znaczących zmian. Chciałbym tu Panu przypomnieć stronę internetową, na której w dostępny dla każdego sposób przedstawił Pan po raz pierwszy problemy z zadłużeniem i stratami, jakie ponosiła wtedy nasza Unia. Pański plan kompensacji członków w formie zróżnicowania dywidend w zależności od wysokości wkładów i wielkości spłacanego kredytu, który w sposób wprost proporcjonalny „nagradzał” członków za robienie interesu z Unią, (choć nie jest to Pański pomysł i używa to wiele innych unii kredytowych), przekonał mnie z kolei o - Pańskich dobrych intencjach. Pana obecny list niestety o dobrych intencjach nie świadczy. Rozumiem Pana krytyczną ocenę tego, co robię- każdy ma prawo do takiej oceny. Nie rozumiem jednak, dlaczego Pan, jeśli Pańskie intencje są „dobre” adresuje ten list do całej Rady Dyrektorów? Czyżby nadal, tak jak Pan to wielokrotnie robił podczas mojego krótkiego pobytu w Radzie, chce mnie Pan zdyskredytować w oczach reszty Dyrektorów? Dobrze Pan wie, że starałem się z Panem rozmawiać i wytłumaczyć, dlaczego to wszystko robię w ten sposób. Pan rozmową ze mną zainteresowany nigdy nie był, traktując mnie parokrotnie w sposób niewybrednie impertynencki. Dawno nauczyłem się jednak nie brać prywatnie, ani poważnie tego typu zachowań. Nigdy nie mieszam osobistych urazów z robieniem czegokolwiek.
Do Łuczaja i pani Wierzbowskiej urazy także nie czuję, a to, co Pan pisze mija się na szczęście z prawdą. Musiałbym być ślepy, głuchy i naiwny do granic, żeby tak płytkim intrygom dać się „nabrać”. Miałem nadzieję, że po paru miesiącach wspólnej pracy nad statutem ma Pan o mnie trochę lepszą opinię. To, że jak Pan to określił, przygotowałem grunt Łuczajowi pod pierwsze zebranie robiłem, całkiem świadomie, dobrze wiedząc, z kim mam do czynienia. Odsunięcie tamtych ludzi z Rady i członkostwa nadal uważam za rzecz właściwą. Jeśli chodzi o poczucie oszukania to ma Pan rację tylko w jednym wypadku. W dniu 3 maja 2012 roku o godzinie 18:15, w restauracji „Mi Bandera” w North Bergen NJ, spotkałem się z Panem Bogdanem Chmielewskim. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co działo się w Unii ze wszystkich możliwych źródeł. Tam też, na moje proste pytanie otrzymałem odpowiedź, że Pan Chmielewski nie ma zamiaru wracać do Unii Kredytowej, bo jak to określił nie stać go na to, aby grupa przypadkowych osób decydowała o losie jego i jego rodziny. Przyznaję -wtedy w to uwierzyłem, ale bardziej mnie to teraz śmieszy niż napawa odrazą czy poczuciem zużytego, jak Pan to określił, sprzętu.
Pan Mielczarek, jak się Pan pewnie teraz przekonał po jego pozwie sądowym i wcześniejszych „wyczynach” w poprzedniej firmie, jest człowiekiem o bardzo specyficznym poczuciu etyki, a fakt wykradnięcia przez niego ponad 3000 poufnych dokumentów z Unii oraz paru 1TB twardych dysków, które podobno zniknęły, świadczą niezbici o tym, że decyzja o jego usunięciu była właściwa. Proszę także pamiętać, że będąc wtedy w Radzie byłem przeciwny wypłaceniu Panu Mielczarkowi jakichkolwiek pieniędzy zanim nie podpisze zobowiązań, że nie będzie nas sądził. Pani Susan Ward Sr. Litigation Case Manager reprezentująca CUNA, poinformowała mnie łaskawie podczas ostatniej sesji w sądzie, że powinniśmy byli skontaktować się z prawnikiem z ubezpieczenia zaraz po usunięciu Pana Mielczarka. Przygotowałby nam wszystkie potrzebne dokumenty i nie było by teraz tej sprawy sądowej. Cóż, wiedza ta może być Radzie Dyrektorów jeszcze potrzebna.
Powrót na stanowisko Pana Chmielewskiego jest, niestety Pańską zasługą. Mógł Pan przecież wyjść publicznie z tymi kombinacjami pani Wierzbowskiej. Pozwolił Pan na to, aby zamiast poszukać poważnego specjalisty zatrudnić „swojego”. Nikt przecież nie uwierzy, że w stolicy światowej finansjery Pan Bogdan Chmielewski zdeklasował wszystkich potencjalnych kandydatów. Dlaczego Pana o to winię? Z powodu świadomości Pańskich kompetencji i zaniechania działania z Pana strony. Reszty Rady nie winię, bo z małymi wyjątkami nie posądzam tych ludzi o „dobre intencje”.
Prosiłbym także o nie zasłanianie się procesami demokratycznymi, przecież jest Pan świadom, że w Unii nie działa system demokratyczny, a raczej republikański. W systemie tym, jak Pan zapewne wie, usuwanie zdyskredytowanych przedstawicieli ludu praktykowane jest od czasów starożytnego Rzymu. Zebranie Specjalne powinno się odbyć z prostych przyczyn, które Pan sam kiedyś dość precyzyjnie ustalił. Nasze środowisko po prostu nie ma czasu na kolejne kadencje osób, które się nie sprawdziły. Wielu z naszych członków w wieku emerytalnym, którzy od wielu lat oszczędzają w Unii, może nie dożyć wypłacenia dywidend czy innej formy, w jakiej Unia powinna służyć społeczności.
Zasady demokratyczne obowiązują tylko w Radzie Dyrektorów. Nie chcę posądzać Pana o brak spójnego myślenia, ale dzięki tym właśnie zasadom wszedłem do Rady. W czasie tych paru tygodni przekonałem się o słuszności moich wcześniejszych przypuszczeń. Przypomnę także Panu, że to dzięki mojemu wysiłkowi został zmieniony skandaliczny artykuł statutu o ilości 15 członków stanowiących quorum w 76-tysięcznej organizacji. Udowodniłem w ten sposób także, że Pan Bortnik był osobą niekompetentną lub po prostu najzwyczajniej okłamywał członków.
Oskarżanie mnie o chęć uczestniczenia w tak zwanej Komisji Rewizyjnej jest do prawdy niedorzecznością. Nie zaprzeczam, że były takie rozmowy ze strony Wierzbowskiej, ale zapewniam Pana- nigdy w takiej bezwolnej strukturze niemającej na nic wpływu nie marnowałbym swojego czasu. Wie Pan lepiej ode mnie, że jest to bardziej „agencja podróży” niż poważny organ nadzorczy i być takim nie może dopóki nie będzie wybierany przez członków. „Niestety” wyżej wymieniony proces demokratyczny nie zadziałał w tym wypadku na „moją korzyść” (niech Pan nie „zwala” tylko na Wierzbowską, bo Pan także głosował przeciwko mojej kandydaturze), a szkoda bo gdyby jednak zadziałał to miałbym okazję oficjalnie odmówić wzięcia udziału w tej „błazenadzie”. Poza tym, tak jak Pana- stać mnie na moje własne wakacje.
To, że znalazł się Pan na petycji, nie jest moją zasługą, bo chociaż zawiódł Pan moje oczekiwania są „ważniejsze “i bardziej „szkodliwe” osoby do usunięcia z Rady niż Pan. Nie tylko ja o tym decydowałem, Łuczaj już wtedy w naszej „grupie” nie był. Niestety, Pańska decyzja związana z tegorocznymi składkami CPS była, mam wrażenie powodem, że pozostał Pan i na nowej petycji. Przekazanie tych składek w świadomości, że zostaną użyte na zatrudnienie prawników przeciwko członkom i bez sprawdzenia, co się z tymi pieniędzmi od lat dzieje uważam za zdradę interesu członków. Nie wpłacanie składek przez indywidualnych członków do CPS pozostawię bez komentarza, bo w obecnej sytuacji jest to po prostu nie do zrobienia.
Pominę również kwestię 590 milionów- jest to temat zbyt obszerny, ale odeślę Pana do Pańskiej wypowiedzi na ostatnim „moim” zebraniu. Miał Pan tam parę dobrych pomysłów, gdzie część tych pieniędzy można by ulokować dla dobra naszych członków. Polecam również dogłębną analizę procesu inwestowania tych pieniędzy.
Za „Koncert życzeń” na koniec Pańskiego listu nie dziękuję, bo brzmi to dla mnie zbyt rzewnie. Chciałby Pan zobaczyć moją minę, a ja chciałbym zobaczyć minę tych Pańskich Dyrektorów głosujących wbrew rozsądkowi i dobru naszej organizacji jak zobaczą swoje zdjęcia w gazetach z dokładnym opisem ich „konstruktywnego działania”. Zaspokoję także Pańską ciekawość: Jeśli nie zostanę wybrany, biorąc z Pana przykład, pomyślę o tym czy czasem nie startować za rok. Dla „Wysockiego biss” lub ewentualnie dla Pana proponuję zapoznanie się z moimi postulatami - www.nasznowyjork.org "wybory 2013" będzie łatwiej zbierać na mnie podpisy. Nie wiem skąd Pan wnioskuje moje przekonanie, co do praw podejmowania decyzji przez demokratycznie wybranych dyrektorów. Nigdy o takich zakazach nie mówiłem. Jestem za to zwolennikiem odpowiedzialności osobistej za podejmowanie decyzji oraz całkowitej otwartości i upublicznieniu takich decyzji. Jeśli dla Pana to są ograniczenia to zaczynam wierzyć, że jednak umieszczenie Pana na petycji nie było aż takim błędem.
Jako Dyrektor tylnymi drzwiami nigdy nie wchodziłem, zawsze wchodziłem do budynku głównymi drzwiami, które za każdym razem otwierała mi Pańska demokracja.
Z wyrazami szacunku,
Marek Wysocki
PS
Niech Pan nie myśli, że użyłem „Z wyrazami szacunku” w cyniczny sposób, nie- dla większości Pana kolegów z Rady nie traciłbym czasu na pisanie odpowiedzi. Żałuję tylko, że nie zdecydował Pan „powiedzieć mi tego wszystkiego osobiście” zaoszczędziłoby to nam obu niepotrzebnego tonu, ale to już Pański wybór.
Dziękuję za uznanie dobrych intencji i szczery (mam nadzieję?) list. Jestem również wdzięczny, za życzenia abym był wybrany do Rady Dyrektorów. Ja także na Pana głosowałem, łącznie z moimi wszystkimi znajomymi, których do tego gorąco namawiałem. W moim przypadku jednak nie z sarkazmu, a z wiary w to, że Pan będzie chciał doprowadzić do znaczących zmian. Chciałbym tu Panu przypomnieć stronę internetową, na której w dostępny dla każdego sposób przedstawił Pan po raz pierwszy problemy z zadłużeniem i stratami, jakie ponosiła wtedy nasza Unia. Pański plan kompensacji członków w formie zróżnicowania dywidend w zależności od wysokości wkładów i wielkości spłacanego kredytu, który w sposób wprost proporcjonalny „nagradzał” członków za robienie interesu z Unią, (choć nie jest to Pański pomysł i używa to wiele innych unii kredytowych), przekonał mnie z kolei o - Pańskich dobrych intencjach. Pana obecny list niestety o dobrych intencjach nie świadczy. Rozumiem Pana krytyczną ocenę tego, co robię- każdy ma prawo do takiej oceny. Nie rozumiem jednak, dlaczego Pan, jeśli Pańskie intencje są „dobre” adresuje ten list do całej Rady Dyrektorów? Czyżby nadal, tak jak Pan to wielokrotnie robił podczas mojego krótkiego pobytu w Radzie, chce mnie Pan zdyskredytować w oczach reszty Dyrektorów? Dobrze Pan wie, że starałem się z Panem rozmawiać i wytłumaczyć, dlaczego to wszystko robię w ten sposób. Pan rozmową ze mną zainteresowany nigdy nie był, traktując mnie parokrotnie w sposób niewybrednie impertynencki. Dawno nauczyłem się jednak nie brać prywatnie, ani poważnie tego typu zachowań. Nigdy nie mieszam osobistych urazów z robieniem czegokolwiek.
Do Łuczaja i pani Wierzbowskiej urazy także nie czuję, a to, co Pan pisze mija się na szczęście z prawdą. Musiałbym być ślepy, głuchy i naiwny do granic, żeby tak płytkim intrygom dać się „nabrać”. Miałem nadzieję, że po paru miesiącach wspólnej pracy nad statutem ma Pan o mnie trochę lepszą opinię. To, że jak Pan to określił, przygotowałem grunt Łuczajowi pod pierwsze zebranie robiłem, całkiem świadomie, dobrze wiedząc, z kim mam do czynienia. Odsunięcie tamtych ludzi z Rady i członkostwa nadal uważam za rzecz właściwą. Jeśli chodzi o poczucie oszukania to ma Pan rację tylko w jednym wypadku. W dniu 3 maja 2012 roku o godzinie 18:15, w restauracji „Mi Bandera” w North Bergen NJ, spotkałem się z Panem Bogdanem Chmielewskim. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co działo się w Unii ze wszystkich możliwych źródeł. Tam też, na moje proste pytanie otrzymałem odpowiedź, że Pan Chmielewski nie ma zamiaru wracać do Unii Kredytowej, bo jak to określił nie stać go na to, aby grupa przypadkowych osób decydowała o losie jego i jego rodziny. Przyznaję -wtedy w to uwierzyłem, ale bardziej mnie to teraz śmieszy niż napawa odrazą czy poczuciem zużytego, jak Pan to określił, sprzętu.
Pan Mielczarek, jak się Pan pewnie teraz przekonał po jego pozwie sądowym i wcześniejszych „wyczynach” w poprzedniej firmie, jest człowiekiem o bardzo specyficznym poczuciu etyki, a fakt wykradnięcia przez niego ponad 3000 poufnych dokumentów z Unii oraz paru 1TB twardych dysków, które podobno zniknęły, świadczą niezbici o tym, że decyzja o jego usunięciu była właściwa. Proszę także pamiętać, że będąc wtedy w Radzie byłem przeciwny wypłaceniu Panu Mielczarkowi jakichkolwiek pieniędzy zanim nie podpisze zobowiązań, że nie będzie nas sądził. Pani Susan Ward Sr. Litigation Case Manager reprezentująca CUNA, poinformowała mnie łaskawie podczas ostatniej sesji w sądzie, że powinniśmy byli skontaktować się z prawnikiem z ubezpieczenia zaraz po usunięciu Pana Mielczarka. Przygotowałby nam wszystkie potrzebne dokumenty i nie było by teraz tej sprawy sądowej. Cóż, wiedza ta może być Radzie Dyrektorów jeszcze potrzebna.
Powrót na stanowisko Pana Chmielewskiego jest, niestety Pańską zasługą. Mógł Pan przecież wyjść publicznie z tymi kombinacjami pani Wierzbowskiej. Pozwolił Pan na to, aby zamiast poszukać poważnego specjalisty zatrudnić „swojego”. Nikt przecież nie uwierzy, że w stolicy światowej finansjery Pan Bogdan Chmielewski zdeklasował wszystkich potencjalnych kandydatów. Dlaczego Pana o to winię? Z powodu świadomości Pańskich kompetencji i zaniechania działania z Pana strony. Reszty Rady nie winię, bo z małymi wyjątkami nie posądzam tych ludzi o „dobre intencje”.
Prosiłbym także o nie zasłanianie się procesami demokratycznymi, przecież jest Pan świadom, że w Unii nie działa system demokratyczny, a raczej republikański. W systemie tym, jak Pan zapewne wie, usuwanie zdyskredytowanych przedstawicieli ludu praktykowane jest od czasów starożytnego Rzymu. Zebranie Specjalne powinno się odbyć z prostych przyczyn, które Pan sam kiedyś dość precyzyjnie ustalił. Nasze środowisko po prostu nie ma czasu na kolejne kadencje osób, które się nie sprawdziły. Wielu z naszych członków w wieku emerytalnym, którzy od wielu lat oszczędzają w Unii, może nie dożyć wypłacenia dywidend czy innej formy, w jakiej Unia powinna służyć społeczności.
Zasady demokratyczne obowiązują tylko w Radzie Dyrektorów. Nie chcę posądzać Pana o brak spójnego myślenia, ale dzięki tym właśnie zasadom wszedłem do Rady. W czasie tych paru tygodni przekonałem się o słuszności moich wcześniejszych przypuszczeń. Przypomnę także Panu, że to dzięki mojemu wysiłkowi został zmieniony skandaliczny artykuł statutu o ilości 15 członków stanowiących quorum w 76-tysięcznej organizacji. Udowodniłem w ten sposób także, że Pan Bortnik był osobą niekompetentną lub po prostu najzwyczajniej okłamywał członków.
Oskarżanie mnie o chęć uczestniczenia w tak zwanej Komisji Rewizyjnej jest do prawdy niedorzecznością. Nie zaprzeczam, że były takie rozmowy ze strony Wierzbowskiej, ale zapewniam Pana- nigdy w takiej bezwolnej strukturze niemającej na nic wpływu nie marnowałbym swojego czasu. Wie Pan lepiej ode mnie, że jest to bardziej „agencja podróży” niż poważny organ nadzorczy i być takim nie może dopóki nie będzie wybierany przez członków. „Niestety” wyżej wymieniony proces demokratyczny nie zadziałał w tym wypadku na „moją korzyść” (niech Pan nie „zwala” tylko na Wierzbowską, bo Pan także głosował przeciwko mojej kandydaturze), a szkoda bo gdyby jednak zadziałał to miałbym okazję oficjalnie odmówić wzięcia udziału w tej „błazenadzie”. Poza tym, tak jak Pana- stać mnie na moje własne wakacje.
To, że znalazł się Pan na petycji, nie jest moją zasługą, bo chociaż zawiódł Pan moje oczekiwania są „ważniejsze “i bardziej „szkodliwe” osoby do usunięcia z Rady niż Pan. Nie tylko ja o tym decydowałem, Łuczaj już wtedy w naszej „grupie” nie był. Niestety, Pańska decyzja związana z tegorocznymi składkami CPS była, mam wrażenie powodem, że pozostał Pan i na nowej petycji. Przekazanie tych składek w świadomości, że zostaną użyte na zatrudnienie prawników przeciwko członkom i bez sprawdzenia, co się z tymi pieniędzmi od lat dzieje uważam za zdradę interesu członków. Nie wpłacanie składek przez indywidualnych członków do CPS pozostawię bez komentarza, bo w obecnej sytuacji jest to po prostu nie do zrobienia.
Pominę również kwestię 590 milionów- jest to temat zbyt obszerny, ale odeślę Pana do Pańskiej wypowiedzi na ostatnim „moim” zebraniu. Miał Pan tam parę dobrych pomysłów, gdzie część tych pieniędzy można by ulokować dla dobra naszych członków. Polecam również dogłębną analizę procesu inwestowania tych pieniędzy.
Za „Koncert życzeń” na koniec Pańskiego listu nie dziękuję, bo brzmi to dla mnie zbyt rzewnie. Chciałby Pan zobaczyć moją minę, a ja chciałbym zobaczyć minę tych Pańskich Dyrektorów głosujących wbrew rozsądkowi i dobru naszej organizacji jak zobaczą swoje zdjęcia w gazetach z dokładnym opisem ich „konstruktywnego działania”. Zaspokoję także Pańską ciekawość: Jeśli nie zostanę wybrany, biorąc z Pana przykład, pomyślę o tym czy czasem nie startować za rok. Dla „Wysockiego biss” lub ewentualnie dla Pana proponuję zapoznanie się z moimi postulatami - www.nasznowyjork.org "wybory 2013" będzie łatwiej zbierać na mnie podpisy. Nie wiem skąd Pan wnioskuje moje przekonanie, co do praw podejmowania decyzji przez demokratycznie wybranych dyrektorów. Nigdy o takich zakazach nie mówiłem. Jestem za to zwolennikiem odpowiedzialności osobistej za podejmowanie decyzji oraz całkowitej otwartości i upublicznieniu takich decyzji. Jeśli dla Pana to są ograniczenia to zaczynam wierzyć, że jednak umieszczenie Pana na petycji nie było aż takim błędem.
Jako Dyrektor tylnymi drzwiami nigdy nie wchodziłem, zawsze wchodziłem do budynku głównymi drzwiami, które za każdym razem otwierała mi Pańska demokracja.
Z wyrazami szacunku,
Marek Wysocki
PS
Niech Pan nie myśli, że użyłem „Z wyrazami szacunku” w cyniczny sposób, nie- dla większości Pana kolegów z Rady nie traciłbym czasu na pisanie odpowiedzi. Żałuję tylko, że nie zdecydował Pan „powiedzieć mi tego wszystkiego osobiście” zaoszczędziłoby to nam obu niepotrzebnego tonu, ale to już Pański wybór.