Protesty przeciwko rządom rozprzestrzeniły się szybko w krajach Afryki Północnej i Europy. Azja do tej pory pozostająca oazą spokoju w ostatnich tygodniach dołączyła do „niezadowolonej części świata”. W stolicy Tajlandii, Bangkoku, tysiące ludzi wyszło na ulice zatrzymując ruch i praktycznie paraliżując miasto. Przywódcy protestu, chcą opóźnić wybory mające odbyć się drugiego lutego. Twierdzą oni, że obecni przywódcy polityczni stworzyli demokrację oszukańczą, ponieważ ta sama partia wygrała cztery ostatnie wybory bez względu na sentyment społeczny i negatywne opinie o działalności partii rządzącej. Premier Yingluck Shinawatra została wezwana do ustąpienia, aby nowo powstała komisja mogła pracować nad reformą systemu politycznego Tajlandii w okresie najbliższych dwóch lat. Suthep Thaugsuban, przywódca protestu, powiedział, że jest to rewolucja ludzi, którzy nie chcą żeby ci sami skorumpowani politycy znów powrócili do władzy. Rząd zareagował, wysyłając 8,000 żołnierzy i 10,000 policjantów, aby utrzymać sytuację pod kontrolą. Ostatni tak duży protest w Tajlandii odbył się w roku 2010, i około 90 osób zostało zabitych w zamieszkach. Przywódcy wojska powiedzieli, że chociaż pomogli przeprowadzić wiele przewrotów w polityce, nie chcą zaczynać następnej rewolucji. Pomimo tego, nie wykluczają interwencji wojskowej w sytuacji nadmiernej przemocy czy niszczenia mienia. W ostatnim weekend niezidentyfikowani napastnicy zastrzelili i poranili, co najmniej ośmiu demonstrantów. W poprzednich latach, co jakiś czas straszono nas wirusem H1N1 potocznie nazwanym „świńską grypą”, który miał również dotrzeć do nas z Azji. Tym razem, pozostało tylko poczekać, kiedy wirus SoRoS 666 przeniesie się z krajów tak zwanego „trzeciego świata” do bardziej rozwiniętych krajów Unii Europejskiej, a może i Stanów Zjednoczonych.
Michał W